
Należę do tych szczęśliwców, którzy mieli możliwość spędzania wakacji u dziadków na wsi. Po ostatnim dzwonku i wręczeniu świadectwa wsiadałam w pierwszy autobus. Pokonując ok 300 km, wysiadałam u celu podróży, by na miejscu spotkać się z kuzynostwem, którzy również przyjechali w tym samym celu co ja, czyli hulać i rozrabiać przez całe dwa miesiące. Jako, że dziadkowie mieli pokaźny sad i ogród, było co robić. Bez względu na wiek i zaangażowanie zakasywaliśmy rękawy, żeby pomóc starszyźnie w ogarnięciu tego, czym obdarowała nas w danym roku matka natura. Oczywiście cała praca opierała się na systemie dwa owoce do brzuszka i jeden do koszyczka. Po zebraniu przez dzieciaki plonów do akcji wkraczały babcia z ciotką. Smażyły, moczyły, wekowały, siekały, kroiły tak by wszystko zmieściło się w słoiki i cieszyło nasze podniebienia w jesienno – zimowe wieczory. Koleje losu tak się potoczyły, że dziś sadu i ogrodu nie ma, a zostały tylko babcia i wspomnienia powideł wiśniowych, które były tak pyszne, że wyjadaliśmy je łyżkami prosto ze słoika.
Jakiś czas temu odwiedzając babcię i mając cały czas z tyłu głowy te przepyszne powidła zapytałam babcię, czy ma gdzieś zapisany przepis na nie. Oczywiście, że nie miała, bo babcia całe życie robiła wszystko „z głowy”. Więc drążę temat dalej i pytam:
– Ile wiśni i ile cukru jest potrzebnych?
Babcia na to – tyle, ile potrzeba.
Drążę dalej – a jak długo smażyć te powidła?
Babcia – tak długo jak trzeba.
Ot, oczywista oczywistość. I tak pomyślałam sobie, że coś w tym jest. Bo czy jak bym dostała dokładne wytyczne ile wiśni i cukru i jak długo smażyć, to czy smakowały by tak samo jak te robione przez babcię? Oczywiście, że NIE! Smaki z dzieciństwa, są smakami z dzieciństwa, nie do skopiowania i nie do podrobienia. Bo kiedyś wiśnie jakby były smaczniejsze, słońce świeciło inaczej, a smaki kreowały nasze babcie, mamy i ciotki wkładając w nie całe swoje serce. I niech tak zostanie :)
Więc dziś nie będzie przepisu na powidła wiśniowe, za to podzielę się przepisem na przepyszne pesto z bazylii i orzeszków piniowych. W przepisie podam wartości ile tego, czy tamtego, ale wg zasady babci dodaj tyle ile trzeba i mieszaj tak długo, jak trzeba. Najważniejsze to użyj najlepszych składników jakie masz i włóż w to jak najwięcej serca, a nuż naszkicujesz komuś miłe wspomnienia.
Smacznego :)

SKŁADNIKI
- 40 – 45g liści bazylii
- 40g orzeszków piniowych
- ok 60ml oliwy z oliwek*
- 20g startego parmezanu
- ząbek czosnku
- łyżeczka soku z cytryny
- sól i pieprz do smaku
- słoiczek o poj. 200ml
SPOSÓB PRZYGOTOWANIA
- Na suchej patelni upraż orzeszki pinii i odstaw do wystygnięcia.
- W moździerzu rozetrzyj ząbek czosnku ze szczyptą soli. Następnie dodawaj po trochu liście bazylii i ucieraj do powstania zielonej masy.
- Dodaj uprażone i ostudzone orzeszki i ucieraj dalej, ale tak, żeby były wyczuwalne małe kawałki.
- Dodaj starty parmezan, sok z cytryny i połowę oliwy z oliwek. Wymieszaj wszystko.
- Następnie mieszając pesto dodawaj po trochu resztę oliwy do uzyskania oczekiwanej konsystencji. Pesto powinno mieć dość luźną konsystencję, ale żeby nie było za bardzo rozrzedzone.
- Dodaj pieprz i sól do smaku. Uważaj z solą, gdyż parmezan jest na tyle słony, że czasami nie potrzeba już dodawać soli.
- Jeśli nie wykorzystasz całej porcji pesto, resztę przełóż do słoiczka zalej oliwą z oliwek i wstaw do lodówki. Tak przygotowane pesto w lodówce możesz przechowywać do 7 dni
*możesz użyć virgin olive oil, ale ja nie przepadam za goryczką oliwy z pierwszego tłoczenia w pesto.
